Witam, ostatnio kolega zaraził mnie na poszukiwanie "skarbów". Wziąłem się za zakup sprzętu. Kupiłem sobie porządne buty, ciuchy, saperkę, nóż i oczywiście najważniejsza rzecz wykrywacz. Poszperałem po forach, poczytałem opinie, wybrałem Garrett ACE 400i. Z tego co się dowiedziałem na początek jest w sam raz

Nastawiłem się na szukanie drobnych rzeczy tj. monety guziki itp. Przeczytana instrukcja, ustawiony sprzęt więc śmigam w las (oczywiście zapoznałem się z terenem i historią). Miało być tak pięknie i niestety troszkę się zraziłem... Pierwsze wykrycie (gong) mówię sobie elegancko. 10 cm pod ziemią kopię. Przekopałem ziemię na bok przejeżdżam wykrywaczem jest. Grzebię grzebię no kurde nie ma nic. Znowu przejeżdżam no przecież daje znak, że coś jest. Grzebię no nic nie ma... Ok zostawiam jadę dalej. Nagle gong. Kopię. Jest. Znalazłem zakopaną puszkę po szprotach... (przynajmniej wiem, że działa :]). Kilka razy przekopane miejsca (piszczące) i nic nie było... Najbardziej się ucieszyłem jak znalazłem guzik i łuskę

a tak to puszki, kapsle, starą rurkę i gwóźdź... Jeśli możecie proszę o poradę czy chodzić po lesie w pole czy jeszcze w jakieś inne miejsca. Może mam źle ustawiony wykrywacz ale co z instrukcji wyczytałem tak ustawiłem tryb pracy coins, dyskryminacja ustawiona, czułość tak jak zaleca producent. Proszę o porady. Pozdrawiam wszystkich
