.....to stworzenie podobne w sylwetce do swej rzekomej matki , tyle że je rozsadza bardzo już późna ciąża . Chodzi odziana w ciasna rurę zrudziałego pluszowego płaszcza. Twarz ma niebrzydką , o bladych , gorzkich w wyrazie, zawsze niedomkniętych ustach.
Jest nijaka. Ni zła , ni dobra . Wygląda na strasznie zmęczoną i pewnie nią jest. Od brzasku do późnej nocy gania po celach , jest ciągle na nogach, ciągle się spieszy . Jeśli nie krzyczy na nas jak tamta , to chyba dlatego , że jej wszystko jedno ze zmęczenia .
Takie przynajmniej robi wrażenie .
Potem jest jeszcze Pola , kobieta koścista , ogromna i bardzo schludna . Mówi się o niej po cichu , że była "monaszką " .
Odbywa któryś tam rok zamkniętego łagru.
Ambulatorium mieści się w małym białym domeczku , niedaleko cerkwi. Prócz ruskiego "wracza" i siostry , urzędują tam dwaj nasi "zakluczeni" lekarze . Czysto tu i porządnie.
Pachnie lakier i lekarstwa , lśni nikiel dentystycznych narzędzi. Ale gdy przyjdzie co do czego , okazuje się , że niczego tu właściwie nie ma . Ot---morgancówka , "bilardowy " lapis , ichtiolowa maść , trochę waty i bandaży. Nasi lekarze są przepłoszeni i niepewni. Czasem wymownym gestem , poza plecami tamtego , tłumaczą swoją bezradność.
Nie mogą właściwie nic. Spod długiego fartucha wyzierają im łatane , postrzępione spodnie i gołe nogi , tkwiące w rozłażących się , polskich jeszcze trzewikach.
Na " bolnicę " brano z celi tylko kogoś z wysoką gorączką , ale jak był leczony , nie wiem. Wiem natomiast , że mnie nie leczono wcale , choć bardzo by się to przydało. Od samego prawie przyjazdu ze Starobielska zaczęłam cierpieć na jakąś niewiadomą wysypkę. Swędzi mnie całe ciało obłędnie , drę się na jawie i we śnie , nie wiem już na który bok się położyć . Lekarz mówi.....
Dziś dla Borsi
