Lora jest duża, rozklekotana. Włazimy na nią skwapliwie , gotowe nawet dla świętego spokoju przyznać Hindzie rację.
Jedziemy--od niepamiętnych czasów pierwszy raz ---nie w zamkniętej budzie czy wagonie , tylko otwartym autem.
Noc jest wiosenna i powietrze jest wiosenne , ale obce w smaku i zapachu . Mijamy jakieś martwe , trwożnie obok drogi przycupnięte domki. Wszędzie cisza i pustka. Nigdzie nie czuje się życia ani człowieka. Nasze wsie , nawet śpiące , umieją być ciepłe i zamieszkane . Tu ---z każdego zakątka wieje smutek i martwota. Hinda mówi : ---" Bogaty kraj ...", a ja myślę---" Bodaj byś w nim na zawsze została, kiedy ci tak pachnie..."
Wreszcie baniata cerkiew na wzgórzu . Gościniec wije się tak, że raz mamy ją z lewej , raz z prawej strony. Czasem znika na długie chwile . Za każdym wynurzeniem się jest większa i większa . Rośnie , garbi się , rozbija na mniejsze kłębki bań . Teraz widać już okrągło wybałuszone okna. Czarne oczywiście. W miarę jak podjeżdżamy cerkiew olbrzymieje , aż staje się ogromna, cienista i martwa.
Starobielski łagier to zatrzęsienie domków i domeczków rozsypanych w sadzie . Dno sadu jarzy się elektrycznymi gruszkami , które rosną na niskich słupach . Dziwne wrażenie robi to ten od spodu podświetlony sad , o bielejących koślawych pniach. Jakieś opaczne , wiosenne " zaduszki ".
Po formalnościach , tych samych co zawsze , puszczają nas do pustej kancelarii, gdzie mamy czekać do rana. Śpimy a raczej męczymy się zwinięte na naszych " wieszczach" .
Rano widzę , że mysz wygryzła mi dziurę w worku na chleb. Zły znak ! Myszy głodne , więc pewnie ludzie też.
Istotnie. Głód był zasadniczą cechą naszego pobytu w Starobielsku. Ze wszystkich dotychczasowych postojów tu dawał się nam najdotkliwiej we znaki.
Cela, do której---po dwunastu dniach kolejnego przepędzania nas po różnych " blokach " --puszczają nas nareszcie, jest duża i robi wrażenie podzielonego tylko przepierzeniami na trzy części klasztornego refektarza. Może trochę na refektarz za niska , ale czymś takim musiała być za dawnych czasów. Dziś jest tu ciasno i ciemnawo , od " dwupiętrowych " naw , biegnących wzdłuż ścian i okien.
Wąskie przejście między nawami tłoczy się w tej chwili od naszej nowo wpędzonej grupy. Ogarnia nas rozpacz. Nary są szczelnie zapchane , zamieszkane , wrogie....Gdzież się tu pomieścimy my? Trudno jednak. Trzeba próbować . Zaczyna się , tak dobrze nam już znana , dotkliwie przykra walka o miejsce. Na " kojkach" podnosi się szum sprzeciwu. Każda krzyczy , że ciasno, że nie chce, żeby iść gdzie indziej. To zawsze bardzo gorzka chwila dla tych " nowych " . Jakże się komu siłą pchać na siennik? Jakże , wbrew nie ukrywanej niechęci i złości lokatorek, sprowadzać się komuś w tę ciasnotę?
Kiedy tak stoję bezradnie......

