Zapytany niedawno przez kogos z poza tematu dlaczego tam jezdzilem ? Odpowiedzialem ze tam po prostu byla wolnosc ... taka normalna wolnosc ... nie ta przez wielkie "W" tylko moze bardziej jej namiastka .
Ucieczka od szarej rzeczywistosci ,chwile spedzone pod kopula z betonu pozwalaly zapomniec o troskach codziennego zycia .Na przestrzeni kilkudziesieciu km podziemnych korytarzy czas toczyl sie inaczej...
Tu nic nie bylo wazne , ot bylo sie tu i tyle . Wbrew wczesniej ambitnie planom i zalozeniom ,dotyczacych"wypadu " mozna bylo robic totalne NIC i byc przy tym szczesliwym
Wazny byl natomiast dobor ludzi z ktorymi mielismy spedzac wspolnie ten czas . Wazny o tyle ze czasem jedna osoba potrafila swoim zachowaniem zepsuc atmosfere i to zepsuc ja bardzo ...
Nauczeni przykrymi doswiadczeniami ,stajemy sie baaardzo wybredni w tym "temacie "...
Przede wszyskim draznia trzy typy ludzi : ci o niezbyt milych "zainteresowaniach " (o tym opowiem kiedys) drudzy to nudziarze zwani "Marudami" i przemadrzalcy czyli "Madrale . Ludzi zwyczajnie glupich z wiadomej przyczyny pomijam . Nazwy powyzszych wziete od kreskowki o niebieskich ludzikach .( A ludzikach w niebieskich mundurkach tez moze napisze slowo lub dwa)
O ile "naszych "miejscowych pozbyc sie latwo . Wystarczy ich nie informowac ze jedziemy i to wystarcza.
Spotkanych pod ziemia i podazajacych w tym samym kierunku porzucamy "indianskim zwodem "
Po prostu idac glownym korytarzem systemu ( zwanym Glowna Droga Ruchu) wystarczy zwolnic kroku .Tak aby zostac na koncu kolumny , pozniej zwolnic jeszcze bardziej i i bardziej ... wowczas gdy dystans jest odpowiednio duzy ...zgasic latarki znikajac w ciemnosciach , badz czmychnac do mijanej wlasnie poterny .
Niestety sa tez "Przylepy " ! Taki jak cie zlapie to nie odpusci !
Taki jest G. ! Prawdziwy dwa w jednym , Maruda i Madrala , na dodatek byly harcerz nawet jakis tam funkcyjny , druch czy zuch, czy jak mu tam? Nie wiem , nie znam sie . Harcerstwo to nie moja bajka ! Faktem jest , ze koles bez przerwy wszystko wszystkim tlumaczy i poucza , kazania wrecz prawi.
Poczatki mojego "bunkrowania " ...
Jeden z kolejnych wypadow .
W drodze na obiekt pierwszy zgrzyt , spotykamy ekipe w ktorej jest G. ten z miejsca sie do nas przykleja i zaczyna truc . Tonem mentora zaczyna robic nam wyklady , nawet mnie nie oszczedza . Dowiadujac sie ze wedkuje udziela mi kilku wedkarskich "cennych " rad . W sumie nie jest tak bardzo uciazliwy , wystarczy go nie sluchac .Wkurza tylko fakt , ze nie po to kilkoro z nas odpuscilo sobie dzis zajecia lekcyjne , by trafic na jakies seminarium .
Po dojsciu na miejsce zgrzyt nr2 ! Moja latarke trafia szlag !! Jakies fatum czy co ? Najpierw ON czyli kolega G. potem problem techniczny .
Ale co tam . Wchodzimy. Inni beda mi swiecic .W ciasnej poternie prowadzacej do glownej arterii naszego "raju" ustawiamy sie w marszowy szyk . Idziemy gesiego , pojedynczo , lub dwojkami . Na czele kolumny idzie ten z najlepszym swiatlem , w razie potrzeby wola w tyl kolumny ostrzezenia , "glowa" lub "schowek" . Glowa oznacza, ze z sufitu badz sciany wystaje jakies zelastwo w ktore mozna w/w czesc ciala malowniczo przypiedzielic . Schowek wiadomo : studzienka systemu odwadniajacego bez pokrywy .
Poruszamy sie szybko , by najszybciej jak sie da dotrzec do celu . Taki bunkrowy nawyk . Pozbawiony swiatelka , drepcze w srodku pochodu , za mna wielkim krokami czlapie K. chlop slusznej budowy i to on swieci mi pod nogi . Przede mna idzie moj najlepszy druch S. on tez mi czasem przyswieci , a i przed przeszkoda ostrzeze . Przemieszczamy sie praktycznie w milczeniu,tylko G.truje komus dupe .Idac mysle jak pozbyc sie natreta wszak "indianski zwod " nie przejdzie . A kij z nim, moze w koncu sie odczepi ...
Po wyjsciu z poterny robi sie gorzej . G. wpada na na wysokie obroty i zaczyna doslownie orbitowac nasz pochod . Lata w kolo kolumny szukajac rozmowcy , znaczy sie sluchacza . Ja go olewam wiec mam spokoj . Pozorny spokoj , bowiem co chwila G. czuje potrzebe zamienienia kilku slow z idacym przede mna S. i robi to w niezwykle irytujacy mnie sposob , podbiegajac slalomem do S. co chwila wpada mi pod nogi . Nie dosc ze kilka razy doslownie wpadam na niego , to jeszcze mi zaslania pole widzenia i tak juz utrudnione przez brak wlasnej latarki . Po kazdym takim zdazeniu upominam go tlumaczac mu moja sytuacje . Bez reakcji . Niesienie kaganka oswiaty jest dla G. wazniejsze niz moje blache problemy . Po tym jak wcina sie pomiedzy nas po raz enty puszczaja mi nerwy i klne paskudnie i zaczynam go opier...c . Tylko zaczynam , nie koncze, bowiem w tym samym momencie G. robi mi "bunkrowego psikusa " ...
Przeskakujac niewidoczny dla mnie otwor studzienki glosno krzyczy : " Schowek "!! i podczas skoku gasi swoja latarke ...
Ratuje mnie cud , idacy za mna K. bardziej instynktownie jak celowo w ostatniej chwili chwyta za kaptur mojej bluzy i jak szczeniaka przenosi mnie ponad prostokatnym otworem "schowka" .
Zatrzymujemy sie. Ktos swieci w studzienke , zagladam i krew odplywa mi z twarzy . Wiekszosc studzienek nie jest zbyt gleboka , jakies 1,5 do 2 metrow , sporo znich wypelniona jest gruzem . Moja dziurka jest inna , ma jakies 3,5 metra w dol , a na dnie kawaly betonu najezone zbrojeniowym pretem .
Zaglada tam i G. , zerka przez chwile wglab , po czym udziela mi krotkiej lekcji bunkrowego BHP , dodajac na koniec ze skoro jestem tak lekkomyslny ze tych zasad nie przestrzegam , to nie powinienem pojawiac sie na bunkrach wogole .
Ogarnia mnie zadza mordu . Pragnienie obicia mu ryja jest tak wielka , ze nie moze mnie od tego zamiaru powstrzymac trzech kumpli . Dopiero K. swoja wielka lapa lapie mnie za moje dlugie kudly , czym skutecznie mnie unieruchamia . Ja mam czas ochlonac a G. moze sie bezpiecznie oddalic . Odchodzi w ciemnosc bunkrowych korytarzy mamroczac cos o niezyczliwosci ludzi .
W nastepnych latach widujemy sie czesto w podziemiach , wtedy to teatralnym gestem zaslaniamy sobie oczy i mowimy jedo slowo : ODEJDZ ...
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Wilki nie przejmują się tym co o nich sądzą barany...