Przeglądając swoje archiwa znalazłem fotki i z mojego " wędkarstwa". Czasy to były piękne-nigdy nie miałem
kartki a spędzałem na rybach długie godziny. Tyle, że prawie wyłącznie w porcie- łowiło się z falochronu. Jeziora to przy okazji jakiegoś szwędania się na rowerach i z namiotami. Czasem, gdy ojciec młócił wodę spinningiem dookoła jeziora to i ja się zasadzałem na gruntówkach lub szczupakówkach. Sprzęt był słaby, ale ryba w wodzie jeszcze była. :rotfl: Szkoda, że w wodzie
DSCF4414.JPG
DSCF4420.JPG
A tych kilka płotek, okonków, leszczyków czy uklei po wczesnoporannym łowieniu miało na śniadanie smak, jakiego próżno dzisiaj szukać.
Wiem,

uśmieszki na twarzach. Ale kije często własnej roboty. Tak jak błystki czy muchy.
Za to z morza, na falochronie, zanim naciągnęło się fląder, najpierw trzeba było złapać "mięsko" na przynętę.
DSCF4412.JPG
Wtedy cokolwiek na haczyk-wentylek od roweru, szmatkę czy powiązany sznurek i do wody. Na dno i trening podskoków dla haczyka. Zaraz łapał się taki kur głowacz albo kur diabeł, który był później dawcą mięska na rzutki na flądry. Ryb często było tyle, że sąsiadom się rozdawało. I to wpadały nie tylko flądry. Także dorsze, węgorze, miętusy, łososie czasem się trafiały.
Dzisiaj z morza przy falochronie to można co najwyżej wiadro czarnej babki nałapać.
C.
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.