* * * * * * * * * *
Pod koniec XX wieku, jak znaczna część rodaków, udałem się "na saksy". Pomijając to, że moja znajomość języka niemieckiego ograniczała się do
guten morgen (no może jeszcze hande hoch)]

to jeszcze nie miałem pomysłu na pracę.
W końcu wylądowałem w Bawarii w okolicach Norymbergi. Małe, kilkutysięczne miasteczko. Przypadkiem w markecie poznałem małżeństwo-Polka i Niemiec, które od kilku miesięcy było właścicielem sporego domu na obrzeżach miasteczka, który kupili za psie pieniądze. Dom był dość zaniedbany i akurat potrzebują kogoś, kto by to i owo w nim zrobił.
Dla mnie oferta super. Nie dość, że robota pewna to jeszcze kwatera na miejscu.
Kiedy
zlądowaliśmy na miejscu zostałem zaskoczony faktem, że gospodarze oddali mi swoją wielką sypialnię z małżeńskim łożem gdzie w środek zagłówka wmontowane było radio wyposażone w kilka głośników, a sami spali w niewielkim pokoiku, jakieś 12m2, przy wejściu. Ale co tam. Widocznie im zależy.
Do tego Peter miał kolegę pracującego w urzędzie miasta w Norymberdze i on miał mi załatwiać krótkie, kilkudniowe robótki.
Kilka dni upłynęło, praca do oporu przy domu, kasa pęcznieje a ja zasypiam jak kłoda.
Codziennym rytuałem przy śniadaniu były pytania Petera (via jego żona) o to, jak mi się spało. Wkrótce pojąłem sens tych pytań.
Kiedy już przyzwyczaiłem się do roboty mój sen stał się lżejszy. I tak którejś nocy obudziłem się, bo gadało radio. Zanim znalazłem wyłącznik upłynęło troszkę czasu. Zasnąłem.
Sytuacja taka powtarzała się kilkakrotnie, z tym, że zorientowałem się, że głos nie dochodzi z radia a zawisa gdzieś w powietrzu. Niemieckie słowa bardzo niewyraźne nie były dla mnie zrozumiałe.
Początkowo nie przyznawałem się do tych nocnych sensacji, bo jakoś głupio było.
Jednak pewnego sobotniego wieczoru opowiedziałem Dorocie o tym, że prawie co noc około wpół do czwartej mam takie zwidy. Natychmiast opowiedziała Peterowi...a ten odetchnął z widoczną ulgą. I zaraz dostałem informację.
Oni też mieli takie nocne spotkania z "głosem" i nie dali rady-przenieśli sypialnię w drugi koniec domu. Peter powiedział, że to co słychać, to mniej więcej słowa-nie, to nie ja, ja tego nie zrobiłem, o Boże, nie-lub coś w tym rodzaju.
Ponieważ okazało się, że nie tylko oni mieli te zwidy, Peter zaprosił swojego kolegę z magistratu i opowiedzieliśmy mu o głosach. Olivier postanowił pogrzebać w papierach w urzędzie i dowiedzieć się jak najwięcej. I się dogrzebał.
Pod koniec drugiej wojny działka Petera i kilka sąsiednich to był teren lazaretu oraz baraki, w których trzymano aresztantów, którzy czymś podpadli hitlerowskiej władzy-w tym dezerterów.
* * * * * * * *