Trzy szczyty - jedna historia… wiele tajemnic
Przed oczami mamy zwykłą turystyczną mapę Bieszczad, z naniesionymi odręcznie symbolami oznaczającymi miejsca potencjalnych zapadlisk, z pozostałościami po zamaskowanych podziemnych schronach. Obok nich, narysowana długopisem krzywa lufa oznacza teren, gdzie według starego bieszczadzkiego drwala natknąć się można na szczątki niemieckiego czołgu lub działa…
Patrząc na mało precyzyjną mapę wydaje się, że sprawdzenie tych kilku miejsc może być nieco kłopotliwe. Jednak efekt zdaje się być obiecujący, tym bardziej, że w opowieściach krążących wśród miejscowej ludności pojawia się niemiecki pojazd pancerny (oczywiście zdaniem większości Tygrys!), którego Niemcy mieli jakoby "pozostawić" do dyspozycji UPA. Bez paliwa, niewiadomym sposobem wciągnięty na szczyt, stanowić miał nieruchomy punkt ogniowy ukryty przed niepowołanym wzrokiem gęstą zasłoną lasu. Niestety, zlokalizowanie tak ogólnikowo określonego miejsca, mając do dyspozycji niewielki znaczek na mapie… jest raczej mało prawdopodobne. A przecież "dzieje" zagubionego w lesie czołgu, to jedna z wielu historii dotyczących tego słynnego rejonu Bieszczad.
Góry: Chryszczata, sąsiednia Krąglica i Maguryczna, bo o tych legendarnych szczytach mowa, stanowią od dawna teren "łowów" zarówno kolekcjonerów pamiątek po I wojnie światowej, jak i tropicieli śladów podziemnych systemów schronów, skonstruowanych przez członków Ukraińskiej Powstańczej Armii działającej tu nieprzerwanie od 1945 do 1947 roku.
Co bez większego trudu odnaleźć można na stokach Chryszczatej i w jej okolicach? Jakie ślady "tropi" się z uporem przez całe życie, bez większego powodzenia, ale z nadzieją na odkrycie jednej z większych tajemnic Bieszczad? Na część pytań trudno znaleźć odpowiedź, wybór należy do poszukiwaczy, od nich bowiem zależy czego będą szukać… a góry kryją w ziemi "skarby" różnego rodzaju.
Przełęcz Żebrak (810 m n.p.m), do której można w miarę łatwo dotrzeć od leżącej u podnóża Woli Michowej, stanowi jakby centrum "kompleksu". Jej nazwa pochodzi według ludowej legendy, od tragicznego wydarzenia z końca XIX wieku, gdy przechodzący szlakiem ubogi wędrowiec zamarzł, nie mogąc doprosić się gościny w leżących po obu stronach wioskach. Wspinając się ścieżką w kierunku Żebraka, po prawej stronie widzimy Krąglicę, po lewej, Maguryczną, za przełęczą natomiast, ten najbardziej gęsty od drzew grzbiet, zwany Wysokim Działem - szczyt Chryszczatej.
Śladem cesarskich i carskich żołnierzy
Dwa kroki w bok ze szlaku, i jesteśmy w lesie. Wystarczy schylić się i odgarnąć ściółkę, nie potrzeba żadnego sprzętu, aby natknąć się na pierwsze pamiątki: łuski, pociski, skorupy po granatach, kulki kartaczowe, znowu łuski, a nawet całe łódki amunicyjne. W rozmowach z eksploratorami z całej Polski, Chryszczata ma opinię miejsca w dużym stopniu "wyczyszczonego" pod kątem militarnych znalezisk. Wielką, długoletnią popularność u poszukiwaczy potwierdzają widoczne pośród trawy pozostałości dołków i niechcianych trofeów, na ogół destruktów amunicji. Nic dziwnego, wystarczy przecież sięgnąć ręką, pełno wala się jej po ziemi. Jednak nie wszystkie przedmioty to wzgardzone, wykopane z ziemi "trafienia", wiele z nich leży tu po prostu od chwili gdy opuściły komorę zamkową austriackich Manlicherów i rosyjskich Mosinów. Stojąc tak pomiędzy widocznymi jeszcze liniami okopów i stanowiskami strzeleckimi, wystarczy odrobina wyobraźni, lekko przymknięte oczy i pomiędzy pniami można dostrzec atakujących w dymie i mgle żołnierzy cesarsko-królewskiej armii.
Walki o Chryszczatą i okolice stanowiły jedynie fragment kampanii rozgrywającej się na wschodnim froncie w Karpatach i Bieszczadach. W 1914 roku armia austro-węgierska zebrała duże cięgi i choć pozwoliła na okrążenie Przemyśla, to udało się jej zatrzymać ofensywę carską, której celem było przedarcie się przez Karpaty i zalanie węgierskich dolin masą kawalerii. Do Chryszczatej Rosjanie dotarli w listopadzie 1914 roku. Linia frontu w Bieszczadach nie miała wiele wspólnego ze stabilną wojną pozycyjną znaną z Francji. Nie było tu fortów, a górskie warunki nie zawsze pozwalały na rozbudowanie odpowiedniej linii stacjonarnych umocnień. Jesienią, w obrębie Chryszczatej zaczęto przystosowywać sieci okopów i transzei do przetrzymania dłuższego okresu czasu, wydawało się bowiem, że walczących zastanie zima. W grudniu 1914 roku w ramach większej operacji mającej oswobodzić Przemyśl, oddziały austriacko-węgierskie, głównie c. k. 56. i 34. Dywizji Piechoty gwałtownie zaatakowały na tym odcinku. W wyniku kilkudniowego natarcia wojska austriackie przedarły się w ciężkich walkach przez grzbiet Chryszczatej i wyszły z drugiej strony w kierunku na Kulaszne, goniąc przed sobą oddziały osłonowe carskiej 8 Armii… Jednak jeszcze przed Nowym Rokiem front cofnął się i zatrzymał na przełęczy Żebrak. Tu w lutym i marcu 1915 r. rozegrały się najcięższe i najkrwawsze walki, podczas których ranni obu stron zamarzali w temperaturze -20°C. Dopiero wiosną Rosjanie ostatecznie się wycofali, a Wielka Wojna więcej już tu nie powróciła.
W ciągu wielu lat, przez najbardziej dostępne partie gór przewinęło się wielu poszukiwaczy, i choć trudno by było znaleźć wbity jeszcze w pień drzewa zapomniany bagnet (bo i takie sytuacje miały miejsce!) to w ziemi tkwi wystarczająca ilość metalu, dzięki czemu "nielegalne urządzenie" zwane wykrywaczem piszczy niczym pannica na wiejskiej potańcówce. Wędrując grzbietem Chryszczatej można zejść ze szlaku i poszukać kilku zapomnianych cmentarzy z I wojny, dobrze w tej chwili ukrytych przed "niepowołanym" wzrokiem w zarośniętych i zapomnianych gąszczach. Oprócz oficjalnych cmentarzy, na stokach gór leży jeszcze z pewnością wiele kości żołnierzy, którzy nie doczekali godnego pochówku… Mimo że w wyniku przebiegu I wojny światowej front w miarę szybko przeniósł się z tych rejonów dając czas na uporządkowanie pól bitewnych i przygotowanie grobów, to działający jeszcze w czasie wojny organizatorzy miejsc pamięci, nie dotarli do wielu z trudno dostępnych pobojowisk na zboczach Chryszczatej. O istnieniu w tych miejscach mogił, informują czasem niewielkie drewniane krzyże lub słabo widoczne nacięcia na drzewach.
Lata 20. i 30. minęły spokojnie, nie żądając od masywu nowej daniny krwi. W czasie II wojny światowej na grzbiecie góry miał stacjonować oddział partyzancki AK, do tego stopnia irytujący Niemców, że w ostatniej chwili przed przełamaniem przez Armię Czerwoną frontu, próbowali go jeszcze zniszczyć, angażując do tego zadania znaczne siły Werhmachtu. Jednak drugowojenna historia, to właściwie jedynie epizod dla poszukującego materialnych śladów przeszłości eksploratora. Prawdziwe dramaty i tajemnice nadeszły dopiero wraz z końcem wojny.
Zagadki leśnych schronów
Chryszczata, Krąglica i Maguryczna stały się znane głównie dzięki książce ppłk Jana Gerharda "Łuny w Bieszczadach", będącej właściwie zbeletryzowanymi wspomnieniami. Wielokrotnie wznawiana, czytana przez całe pokolenia Polaków książka, zawiera kilkanaście przekłamań i fałszywych tez, nie tylko dotyczących "odpowiedniego i słusznego ideologicznie" naświetlenia działalności obu stron, ale i prostej faktografii. Jednak co trzeba ponad wszelką wątpliwość przyznać, książka Jana Gerharda przyczyniła się do rozpropagowania mitu o sieci podziemnych schronów, rozciągających się na przestrzeni kilkuset metrów kwadratowych, znajdujących się w okolicach masywu Chryszczatej. Na ile mit ten jest prawdą i co dzisiaj możemy tam zastać?
Rejon masywu Chryszczatej był bazą kurenia "Rena", z odcinka taktycznego "Łemko", jednego z okręgów wojskowych UPA - "San". Kureń składał się w 1946 roku z czterech sotni, ale w rejonie Chryszczatej stałą bazę miały dwie z nich "Stacha" i "Chrina". Według wspomnień jednego z podkomendnych "Rena", Iwana Dmytruka, kureń rozpoczął rozbudowę obozowiska już jesienią 1945 roku. W okresie tym wykonano pierwsze podziemne bunkry. Jak one mogły wyglądać? Zamaskowane kryjówki UPA budowała jeszcze na Wołyniu w 1943 roku, wkrótce po przeprowadzeniu akcji eksterminacyjnej skierowanej przeciwko ludności polskiej. Te pierwsze schrony, mimo że nie budowane według specjalnych schematów i bez doświadczenia, wykonane były bardzo solidnie, co pozwoliło na wykorzystywanie części z nich aż do połowy lat 50. Ilość rodzajów schronów jakie budowała UPA i cywilna siatka OUN, jest oszałamiająca i omówienie nawet niewielkiej części z nich przekroczyłoby ramy niniejszego artykułu. Na nic zdają się tu również schematy i szkice przedstawiające ich typy. Mimo że część z nich tworzona była zgodnie z pewnymi wytycznymi z kwatery głównej, miały i mają w sobie mnóstwo indywidualnych cech, przy których niemożliwością jest podanie nawet ogólnych ram jakich trzymali się konstruktorzy. Zaznaczyć można jedynie podstawowe różnice w ich przeznaczeniu oraz umiejscowieniu.
UPA umieszczała swoje kryjówki zarówno w lesie, jak i w terenach zabudowanych, wykorzystując często stojące już od długiego czasu porządne podpiwniczone budynki. Schrony znajdujące się we wsi, stanowiły głównie magazyny żywności, amunicji i broni, będąc jednocześnie przejściowymi kryjówkami dla członków tzw. oddziałów kuszczowych lub upowców, znajdujących się we wsi w chwili nalotu wojska. Z racji tej nie musiały być mocno rozbudowane i wyposażone, np. w kilka zamiennych i uzupełniających się źródeł wentylacji. Tym samym musiały być lepiej zamaskowane (w jeszcze bardziej wyszukany sposób) niż ich leśne odpowiedniki, a do ich budowy, aby ograniczyć prawdopodobieństwo dekonspiracji, sprowadzano strzelców z innych rejonów, nie znających terenu na którym pracowali. Ukrywano je w bardzo różnorodny i pomysłowy sposób wykorzystując kopy z sianem, koryta, pojedyncze komórki, obory, a nawet studnie, co znajduje potwierdzenie w dokumentach radzieckich dotyczących akcji przeprowadzanych przeciwko UPA. Na przykład 24 lutego 1947 roku podczas przeszukania jednej z zajętej przez Armię Czerwoną ukraińskiej wsi, uwagę żołnierza NKWD zwrócił grubszy niż zwykle sznur od wiadra zawieszonego nad 10 m studnią. Okazało się, że wiadro wykorzystywano do transportu ludzi ukrywających się na głębokości 5 m, w bocznej komorze 2,5 x 1,5 m odgrodzonej jedynie drewnianą ścianką.
Schrony, a właściwie według nazewnictwa stosowanego w samej UPA bunkry, umiejscawiane w lesie są o wiele bardziej dla nas interesujące, przecież ponad wszelką wątpliwość istniały na terenie kompleksu omawianych przez nas gór. Dzieliły się one również na żywnościowe, magazynowe i mieszkalne. Te ostatnie mogły być rozbudowywane do wielokondygnacyjnych pomieszczeń, z zespołem zamaskowanych otworów wejściowych, dostępem do bieżącej wody i zaminowanych podejść.
Czego możemy spodziewać się w kompleksie Chryszczata, Krąglica i Maguryczna? Na ile poniższe słowa napisane przez J. Gerharda są prawdziwe?: "(…) tajemniczo rysowały się wejścia do innych, pustych bunkrów. Porucznik Zajączek wszedł do jednego z nich. W tej chwili nagły huk targnął powietrzem. W otworze włazowym bunkra ukazały się kłęby dymu. (…) Cały obóz był zaminowany. Banderowcy uczynili to w ciągu nocy przygotowując się do ucieczki. Miny znajdowały się we wszystkich bunkrach. Wezwani saperzy znaleźli je w ściśle zamaskowanym młynie, w obozowej garbarni, nawet w lazarecie, w którym leżało trzech bandytów zmarłych na tyfus. (…). Saperzy wysadzali jeden po drugim bunkry systematycznie niszcząc obóz Hrynia. Według dostępnych dzisiaj informacji, obozowisko sotni "Chrynia" mieściło się na Magurycznej, składały się na nie zamaskowane naziemne budynki, częściowo wykorzystujące dawne pierwszowojenne transzeje i okopy obudowane dodatkowo drewnianymi balami. Były to praktycznie obiekty naziemne: młyn, magazyny i kaplica prawosławna. Oprócz nich istniały podziemne bunkry mieszkalne i dziesiątki pojedynczych kryjówek, których odnalezienie graniczyło i nadal graniczy z cudem. Wejścia ukryte były pod pniakami lub zasadzonymi krzewami, na drewnianych, pokrytych ziemią klapach. Całość obozowiska mimo prób podejmowanych od początku 1947 roku, została zlikwidowana dopiero podczas największych akcji wojskowych przeprowadzonych w ramach działań Grupy Operacyjnej "Wisła".
Obecnie poszukiwania w górach można prowadzić pod kątem odnalezienia szczątków wysadzonych przez polskich żołnierzy bunkrów lub odkrycia pomieszczeń, do których nikt nie zaglądał od 65 lat… Czy mogły przetrwać do dzisiaj? Największe były wykonane naprawdę solidnie, typowe drewniane belkowanie wzmacniano bardzo często blachą, która znakomicie uzupełniała całą konstrukcję. Jednak w większości położenie ich znane było zbyt wielu upowcom, którzy po trafieniu do niewoli zdradzali lokalizację znanych sobie bunkrów, niszczonych następnie przez Wojsko Polskie. Można przyjąć, że te największe zostały wykryte jeszcze w 1947 i 48 roku. Inaczej wygląda sprawa niewielkich schronów magazynowych, które do dzisiaj są odkrywane! Wiadomości o znajdowaniu małych kryjówek zawierających dokumenty, zapasy, a nawet elementy broni, docierają do nas z różnych, najczęściej anonimowych źródeł. Dotyczą ostatnich 6-8 lat, w których przynajmniej trzy razy sprzedano przede wszystkim do Kanady znaczną ilość odnalezionych materiałów archiwalnych dotyczących działalności UPA. Podobno w jednej z partii znajdowały się plany akcji przeciwko gen. Świerczewskiemu, przeprowadzonej przy współpracy agentów OUN znajdujących się w jego bezpośrednim otoczeniu. Czy możliwe będzie dotarcie do nich? Istnieją pewne tropy… ale na razie jeszcze za wcześnie o tym pisać, wróćmy więc do sprawy kryjówek UPA w masywie Chryszczatej.
Tropem zniszczonego szpitala
Z opanowanych i wysadzonych przez żołnierzy WP w 1947 roku podziemnych pomieszczeń, najbardziej znanym pozostaje szpital pozostający do dyspozycji całego kurenia "Rena" zlokalizowany na zboczach Krąglicy. Autor "Łun w Bieszczadach" pisał, że szpital był: "(…) najbardziej wzorową budowlą tego typu w całej UPA. Stanowił właściwie system łączących się z sobą bunkrów - operacyjnego, dwóch wypoczynkowych, kuchennego, mieszkalnego dla sióstr i lekarza oraz magazynu z zapasem żywności. Miał nawet bieżącą wodę: mały strumyk zaopatrujący bunkier operacyjny, kuchnię i zmywający nieczystości z zainstalowanego pod ziemią ustępu". Kilka lat temu dziennikarz "Odkrywcy" Radosław Biczak (patrz "Odkrywca" nr 2/2001) odnalazł trudne do zidentyfikowania pozostałości bunkra usytuowanego w pobliżu strumienia wijącego się zboczami góry. Tylko czy pozostałości schronu na Krąglicy to szczątki tego właśnie "wzorcowego" szpitala kurenia "Rena"? Nigdy nie zakwestionowano informacji na temat położenia tego właśnie szpitala, jednak w trakcie analizy materiału dotyczącego walk z UPA w tym rejonie, nasunęły się nam pewne wątpliwości.
Podpułkownik Jan Gerhard swoją książkę pisał na podstawie własnych wspomnień, w owym okresie pełnił obowiązki dowódcy 34 pp, którego żołnierze brali w styczniu 1947 roku udział w akcji, mającej na celu zajęcie szpitala. Jednak sam w niej nie uczestniczył. Według raportu sporządzonego przez porucznika Żywienia ze zwiadu 8. DP, na ślad, który doprowadził do szpitala (a konkretniej mówiąc na osobę, która zdradziła miejsce pobytu) natrafili żołnierze 4. Grupy Manewrowej z 37 odcinka WOP w Cisnej. Wopiści otoczyli bunkier i poprosili o pomoc 34 pp, z którego wydzielono grupę w sile 60 ludzi, mającą przeprowadzić natarcie. Według wersji polskiej, znajdujący się w szpitalu upowcy "gęsto się ostrzeliwali", a w trakcie walki eksplodowały w środku złożone materiały wybuchowe. Ze znajdujących się w środku 16 osób przeżył tylko jeden członek ochrony szpitala. W raporcie porucznik Żywień nie napisał nic o Krąglicy, zanotował jedynie, że bunkier znajdował się w pobliżu miejscowości Kołonice. W tym momencie, po raz pierwszy do naszej historii wprowadzimy kolejną górę, ponieważ w pobliżu Kołonicy, bliżej niż Krąglica, znajduję się góra Patryja znana jako Wołosań. Ma ona osobną historię zdominowaną przede wszystkim przez walki z okresu I wojny światowej, ale raczej nie łączonej z UPA. Tymczasem we wspomnieniach spisanych przez Iwana Dmytruka, żołnierza z kurenia "Rena", znajduje się informacja, że uczestniczył on w budowie dużego podziemnego szpitala jesienią 1945 roku, zdobytego przypadkiem przez Polaków w styczniu 1947 roku. Szpital miał znajdować się w pobliżu miejscowości Kołonica na górze… Wołosań. Czy zatem możliwe jest, aby kureń miał dwa rozbudowane podziemne szpitale, które zostałyby zniszczone w taki sam sposób i w tym samym czasie? Jeśli przyjmiemy, że pisząc książkę podpułkownika Gerharta zawiodła pamięć, a raport por. Żywienia, sporządzony na podstawie meldunku z przeprowadzonej 23 stycznia 1947 roku akcji i uzupełniające go wspomnienia Iwana Dmytruka są bardziej wiarygodne, to szukający do tej pory szczątków szpitala zabierali się do tego nie na tej górze co trzeba… Szpital mieścił się najprawdopodobniej na górze Wołosań zwanej Patryją. Czy zatem historia najsłynniejszego bunkra będzie mieć ciąg dalszy?… To już zależy od poszukiwaczy i eksploratorów...
A co z zaznaczonym na naszej mapie niemieckim czołgiem wciągniętym przez Ukraińców na grzbiet Chryszczatej? Nie udało się go nam odnaleźć, niestety, tak naprawdę tę barwną opowieść można włożyć między bajki, chociaż… kto wie? Nie był to na pewno jak chce miejscowa legenda "tygrys", ale może coś innego? W końcu drwal widział jakąś lufę (jeśli oczywiście wcześniej nie wypił innej "lufy"). Kto stwierdzi z całą pewnością, że w tej opowieści nie ma ziaren prawdy? Tajemnice trzech bieszczadzkich gór, a właściwie czterech jeśli doliczyć Wołosań, ciągle czekają na swoich odkrywców…
Dziękuję za pomoc dr Andrzejowi Olejce, Łukaszowi Solonowi, Krzysztofowi Lochowi, właścicielowi "czołgowej" mapy Robertowi Bańkoszowi oraz dr Andrijowi Kozickiemu za przekazane relacje żołnierzy UPA.
Literatura:
1. Oprac. Misiło E. "Akcja Wisła - Dokumenty", Warszawa 1993.
2. Ősterreich - Ungars Letzter Krieg 1914 - 1918, Erster Band, Wien1931.
3. Potichnyj P.J., Architecture of resistance: hideouts and bunkers of UPA in Soviet Documents, Litopys UPA, vol. 38,
4. Montak M., Bieszczady - praktyczny przewodnik, Pascal, Bielsko-Biała 2001.
5. Gerhard J., Łuny w Bieszczadach, Lublin 1973.
http://wiadomosci.onet.pl/prasa/trzy-sz ... mnic/6qg27